środa, 28 sierpnia 2013

Pierwsze dni w Korei~~

Nie mam czasu na NIC. Dlatego przepraszam z góry za tę długo oczekiwaną relację.

DZIEŃ I - 27.08.2013

Lotu nie będę opisywać, poza tym że okropnie się dłużyło (8h czekania w Pradze, potem 10h lotu) i lot z Pragi do Incheon był prawdziwym piekłem. Na plus - przeładny pan steward ;)

Na Incheon odebrała mnie Andra z mojego nowego uniwerka - Sunmoon University, które mieści się w połowie drogi między Asan a Cheonan, jakieś 1,5h autobusem od Seulu. Andra, która również uczy się koreańskiego na Sunmoon i jest z tego samego stypendium co ja, tylko na licencjacie, od kilku dni żyła na lotnisku. Dosłownie. Spała w saunie i odbierała wszystkich studentów. Nie skomentuję tego nawet.
Andra niestety nie zrobiła na mnie najlepszego pierwszego wrażenia, gdyż stwierdziła, że lepiej mi poczekać i wymienić sobie dolary na kampusie, bo tam jest bank i lepszy kurs. Niestety po przyjeździe na kampus okazało się, że bank jest już zamknięty. Nie mieliśmy pieniędzy na jedzenie ani na koc, który mieliśmy sobie kupić zaraz po przyjeździe.

Poczekałyśmy na jeszcze jedną dziewczynę z Belgii (Line) i faceta z Palestyny, po czym Andra wsadziła nas do autobusu i kazała jechać do Cheonan. 2h. No big deal. W Cheonan miał ktoś na nas czekać, żeby wsadzić nas do taksówki (!) która miała nas zawieźć prosto na kampus. Oczywiście po wyjściu z autobusu okazało się, że nikogo nie ma. Dla przypomnienia dodam, że w Korei jest teraz codziennie między 28-30 stopni, ale przez wilgotność powietrza wydaje się, że jest co najmniej o 5 stopni więcej. Pomyślcie sobie, że jest okropnie upalny dzień i czujecie w powietrzu, że ma być burza i pomnóżcie to razy dwa - taka mniej więcej pogoda tutaj panuje.

Po piętnastu minutach czekania - ja miałam strasznego chilla, utyskiwałam tylko, jakie to wszystko niepoważne - dobiegła do nas zdyszana dwójka studentów i po przejściu przez galerię handlową wsadziła nas do taksówki. Samych. Pan taksówkarz próbował nawiązać z nami rozmowę, ale ja failowałam, a Line i kolega z Palestyny (którego imienia wciąż nie pamiętam) nie znają koreańskiego w ogóle.

I objawił się nasz akademik! Yay!

Jacyś dwaj chłopcy zaprowadzili nas aż do pani portierki (którą ja nazywam 기숙사 아주머니, dosłownie starsza pani z akademika). Pani wyrobiła nam tymczasową kartę dostępu do pokoju, cyknęła focie do karty, zebrała dane... Po czym wyjaśniłam jej naszą sytuację pieniężną. Pani strasznie się przejęła i jak chwilę później rozpakowywałam się w swoim pokoju, przyszła do mnie (na dziewiąte piętro!), żeby mi powiedzieć żebym zeszła na dół za parę minut, to zabierze nas do stołówki i jakoś z nimi załatwi, żebyśmy mogły zapłacić później a najeść się teraz. :D 
Nasze jedzonko, za które zapłaciłam dzisiaj i kosztowało mnie 4,500 won (niecałe 13zł).

Po powrocie do pokoju i rozpakowaniu się, poznałam moją nową współlokatorkę - Rachael z USA. Rachael jest Korean adoptee, ale nie zna koreańskiego, także nasze wspólne przygody na zakupach dnia następnego przejdą do legendy. Ale o tym za chwilę. ;)
Z Rachael dogadujemy się na razie świetnie, należy ona do jakiegoś dziwnego kościoła do którego wolę nie wnikać, i wcale nie muszę - nie jest ani trochę nachalna z tym, także yay. :D Poza tym mieszka w Korei od kilku lat, więc w wielu rzeczach się orientuje i mi pomaga. Dostanie za to pomoc z koreańskiego ode mnie, perfekcyjna symbioza! \o/

Sprawę koca rozwiązałam tak, że skontaktowałam się z naszym koordynatorem (którego od tego momentu nazywać będę Dongho na tym blogu) poprzez kakao talk (taki komunikator, bo Dongho jest bardzo casualowy i wszystkie oficjalne maile zawierają nawał uśmieszków i koreańskich emotek). Dongho załatwił mi koc na kredyt, miałam zapłacić dnia następnego.

Całą przyjemność miała mnie kosztować 55,000 won (prawie 160zł...). Moje serce wciąż płacze.


Koc nadrabia tym, że jest RÓŻOWY i UROCZY i ma poduszkę i grube prześcieradło i w ogóle cacy.

Dongho wziął też mnie i Line na wycieczkę po kampusie - swoim (białym, jak 50% całkowitej liczby pojazdów w Korei) samochodem. Powiedział, że nigdy nikomu jeszcze czegoś takiego nie udzielił. ;) No i cóż, jestem pierwszą Polką na Sunmoon, należy mi się. :'))))



Widoki z okna! Którego nie da się tak do końca otworzyć, bo jest przegrodzone siatką. Dobre myślenie - nie będzie robactwa. ;D



Łóżko i biurko, jeszcze bez dupereli.


I bardzo fajna łazienka.

To chyba tyle z dnia pierwszego! \o/ Poszłam spać niesamowicie zmęczona, ale wrażenia jak najbardziej pozytywne.

DZIEŃ II - 28.08.2013

Obudziłam się rano o strasznej porze z OKROPNYM bólem głowy. Ugh. Jetlag wciąż dawał się we znaki. Poszłam sprawdzić, czy bankomat w sklepiku akademikowym przyjmuje moją kartę (otóż nie), a potem do banku, gdzie bankomat raczył łaskawie wypluć dla mnie trochę gotówki. 
Zjadłyśmy z Line śniadanko - któremu zapomniałam strzelić słit foci, sorki, ale było podobne do wczorajszego obiadu - i udałyśmy się do budynku językowego, na test. GDZIE ZOSTAŁAM PRZYDZIELONA DO GRUPY ZAAWANSOWANEJ! \o/

Po teście miałam ZAJĘCIA normalnie do 13:20. Podręcznika jeszcze nie miałam, dlatego korzystałam z pdr mongołki, Saran (taka śliczna, jak zrobię focie kiedyś to zobaczycie :)). W grupie zaawansowanej 1, w której jestem, jest z 14 osób. :o BARDZO dużo jak na kurs językowy na takim poziomie. Jest dużo Chinek, koleś z Indii (tak obstawiam, bo ma na imię Arjun, ale mogę się mylić), dwóch Japończyków, Mongołka, dwóch niezidentyfikowanego pochodzenia kolesi. Co zabawne, akcent 90% grupy jest koszmarny i ledwo idzie ich zrozumieć. Najlepszą wymowę miał, ku mojemu zdziwieniu, koleś o imieniu Matthew (Amerykanin? Wybadam w przyszłym tyg.).

Cierpliwość nauczycielki przyprawiła mnie o niemałe zdumienie. Podejrzewam, że lektorki u nas by połowę osób z tej grupy już dawno wywaliły za drzwi. ;))) Ogólnie jest super sympatycznie, wszyscy są mili, a gramatyka do ogarnięcia. Tylko słówek mi nieznanych jest MNÓSTWO.

Po zajęciach zakupiłam też podręcznik do koreańskiego (za 8,000 won, a nie za 18,000 jak było z tłu książki ;)) i z Rachael udałyśmy się do Cheonan! Wcześniej wreszcie udało mi się wymienić dolary na wony, kupiłam też specjalną kartę, którą się doładowuje i można taniej autobusami jeździć. Taka pre-paid sieciówka. :D


Przystanek na kampusie Sunmoon. Kolejeczki się ustawiały.

Przypadkiem wsiadłyśmy do złego autobusu i dojechałyśmy do stacji w Cheonan. Ale nie było daleko.

REKLAMY W CHEONAN. Mało rzucają się w oczy. Subtelność to zaleta Koreańczyków. :')

Ryż burger. Dosłownie.




JSFKJSHKLSJFH pet shop. Nie pochwałam, ale musiałam się zatrzymać. Zwłaszcza ten drugi piesek taki PUSZYSTYYYY.

Etude House, świetna koreańska drogeria z ultra tanimi (i ślicznymi) lakierami do paznokci.

Uliczka w Cheonan.

AUTENTYCZNE KOREAŃSKIE AJUMMY (starsze panie), sprzedające swój stuff - warzywka i wyrabiane własnoręcznie ciasteczka - na ulicy. Byłam zachwycona.

Po zakupach poszłyśmy na obiad. To mój 해물순두부찌개, czyli taka zupa-potrawka z grzybkami, ostrą papryką, owocami morza i tofu. Plus przystawki i ryż. :D

Zimny makaron (z kostkami lodu!) Rachael. Nożyczkami tnie się makaron, żeby można było jakoś jeść. ;)

Odżywki za 2zł sztuka, kolorowe lakiery w kształcie lodów za niecałe 3zł. Deal roku.

OKEJ TO TYLE, BO ZA 4H MUSZĘ WSTAWAĆ. /o\ Jedziemy do Kyeongju na dwa dni na orientation, także najbliższy wpis pewnie dopiero po weekendzie. :)

10 komentarzy:

  1. yes good

    hej, całkiem spoko masz miejscówkę tam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Akademik mi troche viniarska przypomina:) ładny.
    Omg zdj jak z dram. Ahjumy ♥
    Jaaaaaa cię, jak Ci dobrze.
    I poywierdza się, że mamy zajebista koteanistyke na uam;)

    OdpowiedzUsuń
  3. jak to twoja współlokatorka mieszka w Korei od kilku lat i nie mówi ani trochę po koreańsku?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak... orientalnie. Mózg mi się jeszcze nie przestawił i wszystko jest zaskoczeniem.
    Niech ci będzie dobrze, Jaźni.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cuuudnie! I orientalnie i egzotycznie też :) Nie mogę doczekać się kolejnych wieści :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ooooooooooooo pieski i koteeeeeeeeeeeeeeeeeeek.

    Zdałam sobie sprawę, że nie wyżyłabym na koreańskim jedzeniu. Jesteś taka dzielna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam te popierdółki z Etude House, ale szkoda mi na nie kasy przez ebay ;))

    Super, że jesteś tak podekscytowana tym wszystkim i BRAWO za koreański! Oby tak dalej, dzielna Nasiu!

    lu

    OdpowiedzUsuń
  8. Jezu, to jedzenie tam... jedzenie w Japonii było mega dziwne, to też podpada pod tę kategorię XD

    BRAWO ZA KOREAŃSKI!!! \o/ Ale pet shop... jak to w ogóle działa??

    OdpowiedzUsuń
  9. Pet shop - czego nie pochwalasz, i co to tak wlasciwie jest? Fajny ryżowy hamburger, zjadlabym ;)

    OdpowiedzUsuń