niedziela, 29 września 2013

Gyeongju 2.0, czyli wycieczka kulturowa (24-25.09.13)

Zamiast zajęć - dwa dni wycieczki kulturowej. Niestety, jako osoby, które przyjechały do Korei pod koniec sierpnia, nie załapaliśmy się na zapisy na wyspę Jeju i zmuszeni byliśmy pojechać do Gyeongju. Znowu.

Ale, summa summarum, było nieźle! Zobaczyłam miejsca, których ze względu na krótki pobyt uprzednio nie byłam w stanie zobaczyć, bawiłam się na karaoke, jadłam w tradycyjnych restauracjach - słowem, nie mam czego narzekać.





Pierwsze zdjęcia z Gyeongju - okolice restauracji, w której zatrzymaliśmy się na lunch. Prężę się na tle bambusów. ;)

W parku z grobowcami królewskimi. To styl nauczania koreańskich wycieczek ze szkół podstawowych.


Nawet się jakiś grobowiec w tle załapał.

Ta górka to grobowiec.

Tak właśnie.


Grobowiec króla Muyeola, który zjednoczył królestwo Silla.

Cheonmachong, kolejne miesce z grobowcami (do jednego można było wejść).


Ładnie tam, zielono.
A to już okolice muzeum w Gyeongju.

Słynny dzwon Emille, który wg. legendy przetopiono na nowo po tym, jak nie chciał wydawać dźwięku. Zaczął po tym, jak dorzucono do niego niemowlaka. (serio serio)

Znowu, koreański styl wycieczek. A ten pan z przodu to jeden z naszych opiekunów. Tak, gwizdał na nas.

Pagoda.


Kilka tylko zdjęć z wnętrza wystawy muzeum.
W Gyeongju kręcono kilka dram historycznych.

Wśród kwiecia.

Grobowców to ci tam pod dostatkiem.

Cheomseongdae, czyli (ponoć) najstarsze obserwatorium astronomiczne w Azji Wschodniej.
To i kolejne zdjęcia - Anapji, czyli staw Anap, tudzież królewski staw. Pojechaliśmy tam wieczorem i bardzo dobrze, bo widok był absolutnie niesamowity.





Makieta jak to kiedyś wyglądało.


Zdjęcie z pokoju hotelowego - doświadczyłam spania "Korean style", czyli na podłodze. Ahem.

Widok z pokoju nocą...

...i o poranku.
Niespodzianka! Jako, że poprzedniego dnia udało nam się zrobić o jeden punkt programu więcej, pojechaliśmy nad morze (Morze Japońskie, tudzież, jak mówią na nie Koreańczycy, Morze Wschodnie).


Niestety było zimno i PADAŁO, ogólnie zamarzałam. A poprzedniego dnia sukienka i upał...

Tym pokryta była plaża.


W drodze do Seokguram, czyli groty z siedzącym Buddą w środku.

Mgła byłą niesamowita, to schody prowadzące w dół, ale tak jakby donikąd.



Lampiony z prośbami/modlitwami.


Dwie focie, które cyknęłam schodząc z góry i wyszły bardzo krypnie. ;)

Potem pojechaliśmy jeszcze do Bulguksa, świątyni, w której byliśmy również uprzednio, więc postanowiłam zostać w autobusie - byłam przemoczona i przemarznięta, deszcz padał, nie czułam większej potrzeby kolejnej godziny proszenia się o przeziębienie.

Na kampus wróciliśmy koło godziny 19, i następny dzień mieliśmy wolny. \o/ Klawe życie. \o/

piątek, 27 września 2013

Towary "luksusowe" w Korei

Dzisiaj taki trochę przerywnik od zdjęć - chciałam odpowiedzieć na Wasze pytania (czytam każdy komentarz i bardzo się z każdego cieszę!) i przedstawić Wam krótko ceny w Korei.

Co jest tanie?

Tanie są niektóre kosmetyki - ze szczególnym wskazaniem na lakiery do paznokci, gdzie ceny zaczynają się już nawet od 800 won (ok. 2,30zł). Co za tym idzie, tanie są również zmywacze do paznokci, waciki są często dodawane gratis do zakupów, a sklepów z kosmetykami jest mnóstwo, praktycznie na każdym kroku - także od wyboru do koloru, nic tylko malować paznokcie. Co też czynię radośnie.

Pastę do zębów bez problemu dostaniemy za ok. 1,000 won (niecałe 3zł). 

Korea to raj dla palaczy - nie przyglądałam się za bardzo bo mnie to średnio interesuje, ale w sklepiku hotelowym w Gyeongju, gdzie zauważyłam papierosy, kosztowały one ok. 2,000-2,500 won za paczkę (między 6 a 7zł) - a jak wiemy w hotelu ceny zwykle są zawyżone. Nic dziwnego, że bardzo wielu tu palaczy, choć władze starają się z tym walczyć - bardzo dużo jest stref, w których palenie nie jest dozwolone, na ulicy też szczególnie palaczy nie widać. Ze świecą szukać palących kobiet - palenie to męski przywilej. Czy to oznacza więc, że Koreanki nie palą? Oczywiście, że nie, ale muszą się z tym ukrywać.

Jak już jestem przy paleniu, to wspomnę o piciu - soju jest również tanie - koło 1,000 won za butelkę. ;)

Relatywnie tanie jest jedzenie na kampusach uniwersyteckich - średnio smaczne, ale zapychające żołądek danie składające się z np. jjajangmyeonu (makaron w czarnym sosie) to wydatek rzędu 2,500 won (nieco ponad 7zł). Ddeokmanduguk (zupa z pierożkami i kluskami ryżowymi) kosztuje w mojej ulubionej kampusowej restauracyjce 3,900won (11,35zł). Dla porównania ta sama zupa w galerii handlowej w Cheonan kosztuje już 5,000 won (14,50zł).

Fast foody cenowo stoją mniej więcej (a przez mniej więcej rozumiemy ciut drożej) co w Polsce. Nie wiem jak z Pizzą Hut w Polsce, ale w tutejszej pizza ponoć może kosztować nawet koło 30,000 won (87zł!!!). Mniejsze, osiedlowe pizzerie oferują jednak pizze za znacznie niższe ceny - w granicach 6,000-7,000 won za jedną (między 17 a 20zł), spokojnie najedzą się nią dwie osoby.  

Zaskoczyła mnie dzisiejsza wizyta na poczcie - za wysłanie dziesięciu pocztówek do Polski zapłaciłam 4,000 won (11,60zł). Usługi pocztowe są więc tanie jak barszcz i pocztówki mogę Wam wysyłać. ;) Szkoda tylko, że kupienie pocztówek w Korei graniczy z cudem. Nie wiem dlaczego są tak trudno dostępne...

Tania jest zielona herbata - 25 torebek kosztowało mnie w osiedlowym sklepiku na Gangnam (czyli podejrzewam, że w supermarkecie zapłaciłabym mniej) 1,300 won (~3,80zł).

Paczka ciasteczek Oreo w promocji w Emarcie (jeden z trzech supermarketów, w których kupuję - jest jeszcze Lotte Mart i Home Plus, czyli tutejsze Tesco pod inną nazwą) kosztuje 1,100won (3,20zł). Ogólnie ciastka i tego typu śmieci można dostać za przyzwoite ceny - Korea kocha wszystko, co słodkie.

Stosunkowo tania jest komunikacja miejska - przejazdy metrem to koszt od 1,000 (niecałe 3zł) do 3,000 won (9zł) w zależności od tego, jak daleko jedziemy. Autobus dowożący nas do Asan bądź Cheonan kosztuje 600 won za przejazd. Oczywiście wszystko to jeśli ma się tzw. T-money Card, którą można doładować praktycznie wszędzie. Nie ma zniżek dla studentów - obowiązują one tylko dzieci do szkoły średniej i osoby starsze.

Jeśli szuka się różnych dupereli do domu, to najlepszym rozwiązaniem jest Daiso. To taki sklep typu mydło i powidło, można tam kupić zarówno przybory szkolne jak i podstawowe kosmetyki, środki czystości czy pojemniki na jedzenie. I wszystko w bardzo fajnych cenach, zwykle nie przekraczających 5,000 won. Nie ukrywam, że jak tylko potrzebuję czegoś, co nie jest jedzeniem, to idę do Daiso. ;) Potrzebna miska? Gumki do mazania? Waciki? Mop? Daiso to twój przyjaciel.

Co jest drogie?

To, czego nie wymieniłam powyżej. Czyli właściwie wszystko.

Oczywiście mówię z perspektywy osoby, u której nigdy się nie przelewało, jest studentką i pochodzi z Polski, a Polska to naprawdę raj niskich cen w porównaniu z krajami zachodnimi. Wiem, że dla wielu osób (z UK, Hiszpanii czy USA) Korea jest krajem nieporównywalnie tańszym. No cóż.

Może zaczniemy od jedzenia, bo to najbardziej mnie boli.

Właściwie nie opłaca się tu gotować - produkty spożywcze są tu tak drogie, że lepiej jest wyjść na miasto i zjeść w restauracji niż godzinami babrać się w kuchni i wyjść na tym o 500 won taniej. Mówię tu oczywiście o kuchni koreańskiej, bo cokolwiek z kuchni zachodniej będzie nas kosztowało małą fortunę tak czy siak.

Oto moje śniadania i kolacje na najbliższe dwa dni:
Nie-słodki chleb (chlubnie reklamowany jako sugar-less, jaaasne) i serek topiony z Czech (?).

Za tę przyjemność (kawałek chleba + dwa krążki zwykłego serka topionego) zapłaciłam w sumie 6,500 won (19zł). Do tego dokupiłam jeszcze dwa plasterki żółtego sera (typu Hochland, nie ma tu zwykłego żółtego sera z dziurami, chyba że poszuka się w sklepie z produktami luksusowymi i jest się gotowym wydać kolejną fortunę). Chleb za taką cenę (2,500 won) powinien rozpływać się w ustach, jest jednak gumiasty i bez jakiegoś konkretniejszego smaku - ot taki chleb tostowy z tańszej półki w supermarkecie, za który w Tesco w Polsce zapłaciłabym pewnie niecałe dwa złote. ;)

Kolejna rzecz przyprawiająca o mały zawrót głowy - ceny warzyw i owoców, z naciskiem na owoce. 4-5 sztuk jabłek w naszym kampusowym sklepiku (jak już wcześniej wspomniałam, jest on b. tani) to koszt 3,000 won (niecałe 9zł), trzy banany kosztują mnie 1,000 won (~3zł). Koszyczek kiwi to 5,000 won (14,50zł), pół kilo pomidorów koktajlowych mniej więcej tyle samo. Żeby to jeszcze jakiś smak miało - kiedy ostatnim razem próbowałam pomidorów koktajlowych, były obrzydliwe. Owoce są za to dość dobre.

Właśnie zerknęłam na stronę Emartu - jeden arbuz to wydatek rzędu ok. 25,000 won (72zł). Nie chcę mi się nawet komentować...

Przeraziły mnie ceny podpasek - 5,000 won (14,50zł) za paczkę "tańszych" to norma. Można wyczaić promocje, są one jednak niewielkie, rzadko przekraczają tysiąc won.

To samo tyczy się wszelkich kremów, podkładów, kosmetyków kolorowych i tych do pielęgnacji. Jeśli nie kupujemy czegoś, co akurat jest w promocji lub znajduje się w Daiso, to za zwykły krem do rąk zapłacimy nawet 8,000 won (23zł). Najtańszy szampon kosztuje ok. 5,000 won. Chociaż trzeba im przyznać, że sprzedają je w dużych opakowaniach - 500ml i więcej. Ja za swoją odżywkę i szampon zapłaciłam - w promocji - 14,000 won (41zł). Podobne ceny mają żele pod prysznic.

Koc. A raczej koco-kołdry, bo tutejsze koce są po prostu dziwne - ni to narzuta na łóżko, ni to kołdra, ni koc. Mój zestaw koc+grube prześcieradło/mata + poduszka wyniósł mnie 55,000 won (160zł) w naszym kampusowym sklepiku i był to dla mnie wtedy (dzień przyjazdu do Korei) koniec świata. Teraz wiem, że to cena nie tylko do przyjęcia, ale właściwie wręcz okazyjna - takie zestawy chodzą po ok. 70,000 do nawet 130,000 won (200-380zł) i więcej.

Dzisiaj kupiłam sobie dodatkowy koc, tak na zapas/na zimę, bo już jest chłodno w nocy nawet - udało mi się wyszperać w Emarcie taki za 15,900 won (46zł), cóż za okazja!

Chciałam napisać, że książki są tu drogie, po czym zorientowałam się, że to nieprawda - kosztują tyle samo, co w Polsce - między 35 a 40zł. Niektóre grubsze książki (jak Harry Potter) podzielone są jednak na tomy, i tak za Kamień Filozoficzny w dwóch tomach zapłacimy w sumie 16,000 won (46zł), co już nieco przekracza polskie realia.

Dość ciekawie sprawa stoi z magazynami/miesięcznikami, którymi zainteresowałam się dzisiaj z powodu pracy magisterskiej (potrzebuję reklamy z gazet, piszę o kobietach w reklamie). Kosztują one ok. 6,000 won, ale każdy magazyn (nieważne, czy rodzimy koreański czy np. Cosmopolitan czy Vogue) to opasłe tomiszcze zawierające około 500 stron!

Drogie są jeszcze ciuchy, ale na ten temat może się kiedyś jeszcze bardziej rozwinę.

I na koniec o sprzęcie elektronicznym. Nie wierzcie bajkom, że skoro Korea jest technologicznie zaawansowanym krajem, to ceny sprzętu będą tu o wiele niższe niż u nas. O nie. Zwłaszcza telefony są tu o wiele droższe niż w Europie - nieważne czy jest to Samsung czy iPhone (właściwie jedyne dwie marki, które tutaj się sprzedają, jest jeszcze ew. Pantech). Podobnie ma się sprawa z aparatami fotograficznymi czy nawet kartami pamięci - za głupie 2GB zapłaciłam ok. 26zł.

Jestem prawie granitowo pewna, że chciałam jeszcze omówić wiele innych produktów, ale chwilowo wyleciały mi z głowy, także przejdę do pytań, które dostałam w komentarzach. :D

Jak wygląda kwestia prania?

Pralnia mieści się w moim akademiku na pierwszym piętrze - są industrialnej wielkości pralki, jedna suszarka (której nie używam, kupiłyśmy z współlokatorką taką suszarkę do rozkładania ciuchów, stoi sobie na balkonie) i żelazko. Pranie jednorazowo kosztuje 1,000 won, nie wiem jak z prasowaniem, ale chyba 500 won za 10min prasowania, więc nie tak źle. Proszek do prania i płyn do płukania trzeba mieć oczywiście swój.

Czy są tu jakieś kluby studenckie?

Są, i to sporo. Ale mnie one za bardzo nie dotyczą, bo nie jestem tak naprawdę pełnoprawnym studentem Sunmoon, uczę się w Instytucie Językowym. 

Kluby/zrzeszenia (tzw. 동아리) są bardzo ważne dla koreańskich studentów i z tego co mi wiadomo, większość z nich podchodzi do tego b. poważnie i uczestniczy przynajmniej w jednym, a często w wielu. Można robić wszystko - od gry na instrumentach, przez uprawianie sportów i robienie zdjęć aż po spotykanie się z międzynarodowymi studentami, by poćwiczyć angielski.

Ile kosztuje/jak działa komunikacja miejska?

O cenach napisałam powyżej. A działa całkiem sprawnie, zwłaszcza metro. Autobusy mają swoje opóźnienia, zwłaszcza w godzinach szczytu, wiadomo. Plus, jak chce się jechać autobusem, to trzeba uważać i dobrze wiedzieć, dokąd się jedzie i dokąd jedzie autobus. Przystanki/opisy autobusów nie są tak dokładnie i jasno przedstawione jak w przypadku metra. Samo metro jest bardzo łatwe w obsłudze i dojechać można niemal wszędzie w Seulu i okolicy - niestety przejażdżka trochę trwa. Życie ułatwia aplikacja na smartfony - Subway, zawierająca mapkę całej sieci metra, a przy połączeniu się z internetem wyznacza ona nam trasę, mówi, gdzie jest najbliższa stacja, kiedy przyjedzie następne metro i gdzie musimy się przesiąść!

W metrze, w każdym wagonie znajduje się sześć siedzeń dla osób starszych/kobiet w ciąży/rodziców z małymi dziećmi/niepełnosprawnych. Pod żadnym pozorem nie można tam siedzieć jeśli nie należy się do tej grupy, a jak już się tam usiądzie, to trzeba natychmiast zejść, jeśli w polu widzenia pojawi się takowa osoba. W innym wypadku Koreańczycy dziwnie na ciebie patrzą.

Jacy są Koreańczycy w stosunku do obcokrajowców?

Myślę, że to zależy gdzie. W Seulu są raczej przyzwyczajeni. W mniejszych miejscowościach jesteśmy "zjawiskiem" i niektórzy Koreańczycy potrafią się dość bezczelnie gapić. BIAŁA TWARZ wOoOoOOOOOw.

Nie raz i nie dwa spotkałam się z sytuacją, że gdy podeszłam do Koreańczyka/Koreanki (w sklepie, czy gdy próbowałam coś załatwić), autentycznie widziałam strach w ich oczach. Nie dlatego, że jestem aż taka przerażająca, ale z obawy, że zacznę z nimi rozmawiać po angielsku, a oni nie daj Boże będą musieli mi odpowiedzieć. Większość Koreańczyków panicznie się tego boi.

Z drugiej strony, pokaż, że umiesz choć trochę mówić po koreańsku, a zasypią cię koreańskim szybkim niczym karabin maszynowy. I tak źle, i tak niedobrze. ;)

Ale ogólnie uważam, że jest na plus - choć obcokrajowcy mają tu z wielu względów pod górkę, to sami Koreańczycy wydają się dość przyjaźnie nastawieni.

Co z biblioteką?

Ano mamy, ale jeszcze nie używałam, bo czekam na legitymację.

Co robię jak nic nie robię, czyli nie mam zajęć?

Jak nie mam zajęć/nie muszę biegać po szpitalach/uczyć się/niczego ode mnie nie chcą to głównie a) siedzę na internecie i piszę na bloga b) siedzę na skypie c) czytam Pacific Rim po koreańsku d) oglądam seriale. Dosłownie. Oczywiście są dni, w które jadę sobie do Asan bądź Cheonan (jak dzisiaj) i spędzam popołudnia wydając kasę, której nie powinnam. Dwa razy udałam się w weekend do Seulu. Chciałabym coś jeszcze pozwiedzać, ale niedługo zrobi się ziiiiimno, a ja nie mam tak w sumie z kim. 


To tyle na dziś, postaram się jutro wrzucić wpis z wycieczki do Gyeongju! :)

środa, 25 września 2013

Seul 21-22.09.13, czyli 원룸y są nie dla mnie

W zeszły weekend udałam się do Seulu, by spotkać się ze znajomą jeszcze z czasów k-popu i kupić sobie wreszcie jakieś koszulki, bo moja garderoba woła o pomstę do nieba.

Wyjazd był moim zdaniem strasznie nieudany, z kilku powodów - po pierwsze znajoma była znajomą tylko z internetu, co niestety w przeciwieństwie do znajomej R. z poprzednich postów, okazało się strasznym niewypałem. Po drugie znajoma miała tzw. 원룸 (one-room, apartamencik składający się z małego pokoju z wbudowaną kuchnią i maleńką łazienką) i ani myślała dzielić się łóżkiem. Po trzecie, lekką ręką wydawała pieniądze, o których ja mogłam tylko pomarzyć. Po czwarte, po pójściu do kawiarni zabrała się za pracę na swoim laptopie, ignorując mnie prawie zupełnie na dwie godziny... Ale wracając do samego Seulu.

Po odnalezieniu się (po wielu trudach) na dworcu autobusowym, udałyśmy się na Myeongdong (info tutaj), dzielnicy zakupowej.



Jak widać na załączonych obrazkach, ludzi jak mrówków. Po lewej restauracja, do której poszłyśmy zjeść lunch.
Nasze jedzonko, czyli kurczak ze smażonym ryżem i słodkimi ziemniakami. Pycha. Jedzenie było smażone bezpośrednio przy naszym stole, przyszedł pan i nam wszystko ładnie zrobił. Pełna kulturka.
Sklepik z biżuterią.


Na Myeongdong nadal ludzi jak mrówków. Mniej więcej co dziesięć kroków znajdowały się sklepy z kosmetykami - najczęściej Etude House i Nature Republic.


Wnętrze oficjalnego sklepu SM Entertainment (agencji Super Junior, SNSD, TVXQ, f(X) i EXO)

PSY. ;) Tak, ten od Gangnam Style.

Udało mi się zakupić sukienkę - w H&M. Na razie wszystkie ciuchy kupuję w H&M...



Podziemny "shopping mall". Niestety rozczarowujący - bardzo mało sklepików było otwartych.


A to już okolice Apgujeong, gdzie poszłyśmy do kawiarenki i na kolację - kurczaka. 

Sztuczny Siwon z Super Juniora stał sobie w restauracji, to cyknęłam sobie z nim focię.

Kawiarnia - prowadzona przez matki trzech idoli z grupy Super Junior (Leeteuka, Sungmina i Kyuhyuna).

W środku nie wolno było robić fot, ale... ;)

Gangnam, ulica na której mieszka znajoma - budynek po lewej.

I okolice.

Następnego dnia po ekstremalnie nieprzyjemnej nocy (podłoga, brak materaca, głośna klima na full, bezsenność do wpół do czwartej nad ranem), zażyczyłam sobie wycieczkę w okolice uniwersytetu Kyunghee, gdzie będę się uczyć w przyszłym roku. Okazało się, że dzielnica jest świetna - dużo przydatnych sklepików w pobliżu, metro jakieś 7-8min. pieszo od kampusu, a sam kampus zielony i ładny.

Droga na kampus.

I w oddali widać już bramę.

Szpital uniwersytecki.

Już za bramą kampusu.

Biblioteka/muzeum.

Główny budynek.



Pot lał się z nas strumieniami, więc wstąpiłyśmy do Smoothie Kinga na coś orzeźwiającego (aczkolwiek piekielnie drogiego). Mój smoothie był jagodowo-bananowy. :)


Widok na szpital/bramę kampusu z okien Smoothie Kinga.

Po wypiciu smoothies znajoma oświadczyła, że odtransportuje mnie do metra i to tyle (...). Także nauczyłam się już jeździć metrem. ;) Spotkałam się z R., zjadłyśmy obiad, wypiłyśmy herbatę bąbelkową (pycha), pogadałyśmy i czas był mi wracać.

W drodze powrotnej postanowiłam zahaczyć o Dongdaemun, jako iż wciąż nie miałam żadnej koszulki (a skończyło się na tym, że kupiłam ją w... H&M).



Podziemny "shopping mall" z kocami, materiałami na hanboki i hanbokami.

Targ butów.


청계천 (strumień Cheonggyecheon), który płynie sobie przez centrum Seulu.

Kolejny wpis - druga już wycieczka do Gyeongju, tym razem organizowana przez mój instytut językowy.