czwartek, 19 września 2013

즐거운 추석 보내세요! Wszystkiego najlepszego z okazji Chuseok!

Od środy 18. września aż do niedzieli 22. września trwa w Korei długi weekend z powodu Chuseok, czyli tutejszego Święta Dziękczynienia. Więcej na temat można poczytać tutaj (tak, jestem fanką wikipedii, nic na to nie poradzę). Tradycyjnie w Chuseok je się ddeok (ciasteczka bądź kluseczki ryżowe, podawane na słodko z nadzieniem bądź na bardzo ostro) i odwiedza się rodzinę, zwykle mieszkającą poza Seulem - stąd wszelki ruch z Seulu na południe na początku długiego weekendu i w stronę odwrotną pod jego koniec. Dzisiaj byłam tego świadkiem, ale o tym za momencik.

Zostałam zaproszona przez moją współlokatorkę Rachael do restauracji jej (biologicznych) rodziców w Yongin. Yongin jest to miejscowość pod Seulem (więcej tu) i znajduje się ona w prostej linii 52km od Asan. Niestety prostą linią się nie dało. Dojazd zajął nam ponad cztery godziny.

Akademik opuściłyśmy po ósmej rano w poszukiwaniu taksówki (bo autobusy uniwersyteckie w Chuseok nie kursują). Kampus, na którym zwykle roi się od taksówek, był opustoszały, więc udałyśmy się w kierunku głównej drogi - podążając za jakimiś Koreankami. Okazało się, że jest tam nawet przystanek autobusowy, jednak że autobus nie nadjeżdżał, postanowiłyśmy zadzwonić po taksówkę. Miła pani na centrali poinformowała mnie jednak, że nie mają obecnie taksówek.

Pogodzone z losem już miałyśmy wracać do akademika, gdy nagle cud - taksówka! Koreanki wsiadają, a taksówkarz widząc nasze tęskne spojrzenia wyjrzał przez okno i zapytał nas, czy jedziemy na dworzec w Asan! Hurrah!

To, co zrobił pan taksówkarz jest z tego co mi wiadomo nielegalne. Zjawisko nazywa się 합승 (hap-seung, dosłownie "jechać razem samochodem", ale głównie odnosi się do taksówek) i oznacza, że różni pasażerowie zabierają się razem jedną taksówką jeśli jadą w tym samym kierunku. I oczywiście, płacą osobno. Także pan taksówkarz, zamiast skasować za nas wszystkie 6,800 won, dostał dwa razy tyle. I wilk syty i owca cała tak naprawdę, bo ledwo co zdążyłyśmy na metro!

Dworzec w Asan obsługuję linię metra nr 1, jadącą aż do Seulu, jak również koreański szybki pociąg KTX.

Stacja metra w Asan. Metro nadjechało dosłownie kilka sekund później!

Metrem jechałyśmy tylko do Suwon, ale i tak zajęło nam to ponad godzinę. Byłam zaskoczona liczbą podróżnych - myślałam, że jak Chuseok, to jednak wszyscy siedzą w domu z rodziną, a tu jednak niespodzianka.

W Suwon odebrała nas starsza siostra Rachael i zaprowadziła nas na autobus jadący do Yongin. Autobusem jechałyśmy - znów - ponad godzinę. Korki były niesamowite, naprawdę.

A to już okolice restauracji, na wylocie z Yongin.


Budynek z czerwono-żółtym banerem to właśnie restauracja, do której przyjechałyśmy. "손짜장명가" to jej nazwa i mniej więcej znaczenie jest takie, że noodle do 짜장면 (jjajangmyeon, "chiński" makaron z czarnym sosem) robione są ręcznie, nie żadne pre-packaged śmieci. :D WIDZIAŁAM JAK SIĘ JE ROBI! *U*

W środku przywitali nas rodzice Rachael, i weszłyśmy do jednego z pokoików, gdzie wchodzi się bez butów i siedzi na podłodze. Stoliki są niskie i oczywiście niewyćwiczona ja nie umiałam usiąść po turecku tak, żeby nogi mi się tam zmieściły, więc siedziałam z wyprostowanymi... ^^'



Wnętrze restauracji. Ta część miała normalne, "zachodnie" miejsca do siedzenia.

Za szybą znajduję się kuchnia. Ta pani po lewej była bardzo zabawna, mówiła nieco z akcentem (podejrzewam, że jakiś dialekt) i była bardzo dumna z tego, że własnoręcznie ukisiła podane nam kimchi. :D

Jedzonko! Na samo lewo, te żółte krążki to 단무지 (danmuji, kiszona rzodkiew), którą uwielbiam. Na dużym talerzu kawałki mięsa w nieco słodkiej polewie z warzywami, a po prawej kimchi.

Jjajangmyeon z zielonym makaronem! BYŁ PRZEPYSZNY. Cebula, kawałki różnych owoców morza i ciemny sos. Mmm.

Rodzice i siostra Rachael byli przemili i bardzo zaskoczeni, że mówię po koreańsku. Ale dzięki temu mogłam nareszcie porozmawiać po koreańsku! Długo! Rzeczowo! YAY! Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, głównie o naszej nauce. Aczkolwiek pierwsze o co zostałam zapytana to to, czy Polska to demokratyczny kraj. Ponieważ pamiętali, że kiedyś mieliśmy komunizm. ;D

Roomies. :D

Z mamą Rachael.

A tu z mamą i siostrą. :D

Niestety musiałyśmy się zwijać - i tak zostałyśmy dłużej niż planowałyśmy - i po ciepłych pożegnaniach udałyśmy się z siostrą Rachael na dworzec autobusowy w Yongin, skąd śmignęłyśmy autobusosem ekspresowym prosto do Cheonan. No, może nie śmignęłyśmy, bo podróż zajęła nam zamiast pięćdziesięciu minut ponad półtorej godziny, ale zawsze lepiej to niż trzy. ;)

W Cheonan sporo sklepów było otwartych pomimo święta, więc nie omieszkałyśmy wstąpić do H&M, który miał świąteczną wyprzedaż -50% na niektóre rzeczy. Kupiłam sobie bluzeczkę, byłam w desperackiej potrzebie. 

Z Cheonan podjechałyśmy autobusem do dworca w Cheonan (które jest skomplikowane i chyba jednak jak metro, to będę jeździć przez Asan), a stamtąd metrem do Asan. W Asan z kolei wzięłyśmy taksówkę do uniwerka, i oto jestem. ;)

Z ciekawostek - za każdym razem, jak jestem gdzieś na mieście z Rachael, wszyscy sprzedawcy zwracają się wyłącznie do niej, jednak ja jestem tą, która odpowiada. Także stanowimy dość zgrany - choć pewnie z punktu widzenia Koreańczyków nieco dziwaczny - zespół.

1 komentarz:

  1. Rodzice "biologiczni" - to Rachel jest adoptowana? :)

    I skoro tyle mieszka już w Korei, to czemu nie mówi po koreańsku? :D *ZAFASCYNOWANA*

    OdpowiedzUsuń